Prywatna klinika w Los Angeles to
jeden z największych budynków w mieście. Już z zewnątrz, patrząc na białe
ściany, można było uznać go za czysty i zadbany. Regularnie pucowane schody
tylko zachęcały do wejścia, a gdyby nie tabliczka na szklanych drzwiach mało
kto by się domyślił, że jest to miejsce dla osób chorych.
Na jednym z niebieskich krzeseł
na drugim piętrze przed jasnymi drzwiami siedziała brunetka z zakrytą dłońmi
twarzą, nasłuchująca kroków lekarza lub pielęgniarki w krótkiej spódnicy. Jej
oczy były podkrążone, zaczerwienione. Siedziała tam już bite dwadzieścia cztery
godziny, lecz nie zamiarowała udać się do domu. Skoro przeżyła całą noc,
wyzywając ochroniarzy od dupków bez serca, musiała wytrzymać jeszcze chwilę.
Przecież wizyta doktora nie może zająć aż tak długo. Walczyła z klejącymi się
powiekami, próbując wbić sobie do głowy, że sen jest nie na miejscu. W końcu
tuż za ścianą, na szpitalnym łóżku, leży jej najlepszy przyjaciółka, która
ledwo uszła z życiem.
Coś huknęło, a dziewczyna poderwała
się natychmiast w górę.
- I jak? - zapytała bez
zastanowienia młodego mężczyzny, który dopiero co wyszedł z sali numer
osiemdziesiąt dziewięć. Wyglądał na góra dwadzieścia osiem lat, a pod pachą
trzymał niebieską zakładkę z przyczepionym długopisem. Jego fartuch kołysał się
jeszcze po przeciągu, jaki zrobił, otwierając drzwi.
- Wszystko wydaje się w normie,
do wieczora powinna się przebudzić - powiedział, uśmiechając się.
- Dzięki Bogu. - Odetchnęła
Selena, ocierając dłonią spocone czoło.
- Oczywiście to nie znaczy, że z
nią jest w porządku. W końcu pani przyjaciółka próbowała popełnić samobójstwo.
Czy wie pani może dlaczego? - Spojrzał na nią badawczo znad prostokątnych
okularów.
- Mogę się jedynie domyślać -
odparła tajemniczo, nie chcąc wnikać bardziej w ten temat z kimś, do kogo jest
zmuszona mówić na ,,per pan''.
- Aha - rzekł po chwili,
najwyraźniej uświadamiając sobie, że nie otrzyma żadnych szczegółów w tej
sprawie. - Przy wypisie dołączę telefon do świetnego terapeuty, proszę się z nim
skontaktować jak najszybciej.
- Tak, jasne.
- Może pani do niej wejść - poinformował,
wskazując pokój, skąd przed chwilą wyszedł, po czym odszedł pospiesznym
krokiem.
Selena zawahała się przez
chwilę, lecz nacisnęła mocno klamkę i weszła do rażącego bielą pomieszczenia.
Na wprost wbudowano okno, z mebli znajdowało się tam jedynie duże łóżko, na
którym leżała blada postać, szafka oraz dwa krzesła. Podeszła ostrożnie do
tapczanu, przyglądając się Demetrii z uwagą. Wyglądała na wycieńczoną. Kolor
jej twarzy niemal równał się ze ścianami dookoła.
- Jak mogłaś Dems - szepnęła
cicho, czując jak po policzku spływa jej kolejna łza.
Do tej pory trudno jej było
uwierzyć, że Demi chciała swojej śmierci; chciała zakończyć swe życie, nie
doznając choćby jego połowy; chciała ją zostawić samą na tym świecie. Co
prawdaż miałaby jeszcze Debby, ale to nie to samo.
Z Demi znała się od dziecka.
Mieszkały po sąsiedzku, ich bliscy wydawali się niemal rodziną, choć tak
naprawdę nie łączyły ich więzy krwi. To matka Demetrii, Dianna, pomogła jej
własnej podnieść się po rozwodzie. Tylko ona wiedziała, jak się wtedy czuła
Mandy - w końcu sama przeszła to samo.
Już od najmłodszych lat się
razem bawiły w piaskownicy, chodziły na huśtawki niedaleko szkoły. W
podstawówce, tak samo jak w przedszkolu, uchodziły za papużki nierozłączki.
Zastępowały sobie rodzeństwo. Choć Demi miała prawdziwe, lecz z żadnym z nich
nigdy nie zdołała się dogadać. Jej przyrodnia siostra Madison to rozpuszczone
przez ojczyma Demi dziecko, natomiast Dallas zależy tylko na karierze. Jako, że
nie może jej jakimś dziwnym sposobem osiągnąć, wyżywa się na młodszej siostrze
w każdy możliwy sposób, ponieważ jej się udało to, o czym tak marzy.
Demi Lovato. Najlepsza piosenkarka
pokolenia, konkurencyjna jedynie z Miley Cyrus, jak napisał najpopularniejszy
magazyn w Ameryce.
Tak jej pomogła w najgorszym okresie życia..
Nagle poczuła czyjąś dłoń na
ramieniu. Odwróciła się gwałtownie, aby zobaczyć twarz towarzysza.
- Debby, doprowadzisz mnie
kiedyś to zawału - mruknęła, widząc smutną blondynkę. Było to zjawisko dość
dziwne, zważywszy na to, że na co dzień tryskała radością.
- Przepraszam - szepnęła i
opadła na twarde krzesło. - Rozmawiałaś z lekarzem? - spytała nadal ściszonym
głosem.
- Tak. Fizycznie jest okej.
Pytał, czemu to zrobiła. - Pusty głos zdawał się obijać o wnętrze.
- Co odpowiedziałaś?
- Praktycznie rzecz biorąc, to
nic.
- Aha.
Zapadła cisza. Selena nie miała
zamiaru jej przerywać. Patrzyła tylko na Demi, pragnąc aby w końcu otworzyła oczy.
Wszystko przez niego, Josepha
Jonasa. Czy ten chłopak był aż tak ślepy? Choć może kochał Bridgit? Lecz tego
Sel jedynie mogła się domyślać. Nadal miała zamiar z nim porozmawiać, ale
wątpiła, czy to coś pomoże. Poza tym, uszczęśliwiając jedną przyjaciółkę,
zraniłaby drugą.
Sytuacja bez wyjścia. Choć może po
prostu nie mogła go dostrzec?
Rozległo się ciche pukanie, a
do pomieszczenia wszedł Nick.
- Cześć - powiedział, ogarniając
wzrokiem dziewczyny.
- Hej - odpowiedziały chórem.
- Co z nią? - Kiwnął w stronę
łóżka, podchodząc do nich oraz obejmując Selenę od tyłu.
- Zdrowieje. - Uśmiechnęła się
sztucznie Deborah.
Chłopak skierował spojrzenie na
swoją ukochaną, która stała z założonymi rękami i zaciętą miną.
- Będzie dobrze - wyszeptał jej
do ucha. Wtuliła się w niego, wdychając cudowną woń jego zapachu. Słodki, ale
świeży. Lekki, ale intensywny. Pełen sprzeczności. Tak, jak on sam.
Nawet w takich okolicznościach nie
mogła powstrzymać podziwu.
- Ona chciała się zabić – rzekła
zrozpaczona, otrząsnąwszy się.
- Wiem. - Westchnął, po czym
przycisnął dziewczynę do siebie jeszcze mocniej.
Chrząknięcie Debby oraz dźwięk
zamykanych drzwi oderwały ich od siebie.
- Co jest? - Wydusił zadyszany
Joe.
Selena spojrzała na niego
niemal z nienawiścią. Miała ochotę go pobić. Tak, to przyniosłoby jej ulgę.
Zadać mu ból.
- Już w porządku - odparł Nick,
kiedy za brunetem wpadła Bridgit. Najprawdopodobniej nie mogła dorównać jego
biegom. Wyglądała na zaniepokojoną.
- Josephie, czy możemy
porozmawiać?
- Tak, jasne, Sel.
- W cztery oczy. - Uściśliła.
- Eee.. - Widocznie się zdziwił.
- No dobra.
Selena wyszła na korytarz z
podniesioną głową, słysząc jak jej przyszły szwagier człapie powoli z tyłu. Gdy
domknął drzwi, rozejrzała się dookoła. Pusto.
- Czy ty jesteś naprawdę aż
taki głupi, czy tylko udajesz? - syknęła, podchodząc do okna na końcu holu.
- O co ci chodzi?
- Kochasz Bridgit?
- Co? – Z jego miny wyczytała
oburzenie.
- Pytam, czy kochasz Bridgit -
powtórzyła, udając spokój.
- To chyba jasne - odparł po
kilku głębokich wdechach.
- A Demi?
- Co Demi?
- Jej nie kochasz? - zadała to
pytanie machinalnie, siląc się na obojętny ton. Jego reakcja była
natychmiastowa. Poruszył się niespokojnie, obiegł wzrokiem otoczenie, jakby
szukał ucieczki. W jego oczach dostrzegła strach, który już za chwilę zmienił
się w determinację.
- Skoro tak, to co ty
wyrabiasz?! Myślisz, że dlaczego to zrobiła?! - Niemal krzyczała, mimo że nie
dostała odpowiedzi.
- Nic ci do tego, Sel! Widzę, że
zapomniałaś, że nie ty jedna wiesz o swoim małym sekreciku. Lepiej uważaj. - Twarz
chłopaka wyglądała groźnie, aż dziwne, że przed dziesięcioma minutami był tym
samym ciapowatym nastolatkiem. Danger. To teraz pasowała do niego ksywka nadana
mu przez braci.
Gomez wzdrygnęła się instynktownie.
Pamiętała. Aż za dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz