W
jeden z październikowych wieczorów ulica Galaxy w Los Angeles ziała pustkami.
Wypełniał ją jedynie cichy szum wiatru zaglądającego pod pokrywy metalowych
śmietników i kołyszącego kilka zardzewiałych sklepowych szyldów. Od czasu do
czasu można było dosłyszeć zgrzyt zamykanej furtki przez kolejny podmuch.
Wtem z ciemnego betonowego budynku na końcu
uliczki wyszły dwie postacie.
- Nie rozumiem, dlaczego wolałaś przyjść do
tej rudery zamiast do jednej z prywatnych przychodni - powiedział brunet o
kręconych włosach, wyglądający co najwyżej na osiemnaście lat.
- Mówiłam ci już - odpowiedziała ochrypłym
głosem jego towarzyszka. - Mam zaufanie do doktora Mendlera. Wiem, że Bridgit i
jej rodzina są z nim pokłóceni, ale ja konsultowałam się u niego jeszcze zanim
moje konto bankowe pękało w szwach. Sentyment. - Odgarnęła z twarzy grzywę
czarnych jak heban włosów i wyjęła ze swojego ciemnofioletowego płaszczyka
jedwabną chusteczkę, którą otarła załzawione od kataru oczy.
- No już dobrze. Po prostu chcę, żebyś szybko
wyzdrowiała. - Chłopak objął ją w talii i poprowadził ku ulicy głównej.
- Tak, ja też. Nie chcę na planie kichać po co
drugim słowie - westchnęła.
- Racja, Taylor byłby niepocieszony. -
Uśmiechnął się szyderczo, a dziewczyna stłumiła wybuch śmiechu i, przywróciwszy
powagę na swą nieskazitelną twarz, uderzyła go lekko pięścią w ramię, po czym
stwierdziła głośno:
- To nie było śmieszne.
- Owszem, było. Ale nie dąsaj się.
Doszli do ruchliwej drogi oświetlonej
kolorowymi neonami sklepów, licznymi latarniami i reflektorami przejeżdżających
obok samochodów. Panowało między nimi milczenie, dopóki nie stanęli pod
szklanym baldachimem hotelu Sofitel. Wtedy to ciemnowłosy stanął przed nią i
chwycił jej dłonie w swoje.
- Jak długo będzie jeszcze trwał ten remont? –
zapytał, przyglądając się z rozbawieniem jak ich palce splatają się nie
- Pan McCorney mówi, że jeszcze tylko tydzień.
- Okay. Ale zmykaj już, masz się wygrzewać w
łóżku.
- Tak jest, panie kapitanie. - Roześmiała się.
- Ale najpierw idę do apteki.
- O nie, nie.
- Przecież to na przeciwko! - zaperzyła się.
- Daj tą receptę, kupię ci.
- Ok, ale ja idę z tobą. - Z jej twarzy nie
schodził uśmiech, który powiększył się jeszcze bardziej na widok jego groźnej
miny. Chłopak ostrożnie, ale i zręcznie włożył rękę do kieszeni jej płaszcza i
wyciągnął biały papier. Zaczął się oddalać tyłem, posyłając swej ukochanej
triumfalny uśmiech. Chciała za nim pobiec, lecz nie miała siły. Patrzyła
bezwiednie, pochłaniając wzrokiem każdy jego ruch.
- NICK! - wyrwało się z krtani brązowookiej,
gdy wszedł na jezdnię, wciąż patrząc na nią, a z prawej strony z zadziwiającą
prędkością nadjechał samochód, a przerażający pisk opon dotarł do jej uszu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz