sobota, 12 października 2013

Prolog

W jeden z październikowych wieczorów ulica Galaxy w Los Angeles ziała pustkami. Wypełniał ją jedynie cichy szum wiatru zaglądającego pod pokrywy metalowych śmietników i kołyszącego kilka zardzewiałych sklepowych szyldów. Od czasu do czasu można było dosłyszeć zgrzyt zamykanej furtki przez kolejny podmuch.
  Wtem z ciemnego betonowego budynku na końcu uliczki wyszły dwie postacie.
 - Nie rozumiem, dlaczego wolałaś przyjść do tej rudery zamiast do jednej z prywatnych przychodni - powiedział brunet o kręconych włosach, wyglądający co najwyżej na osiemnaście lat.
 - Mówiłam ci już - odpowiedziała ochrypłym głosem jego towarzyszka. - Mam zaufanie do doktora Mendlera. Wiem, że Bridgit i jej rodzina są z nim pokłóceni, ale ja konsultowałam się u niego jeszcze zanim moje konto bankowe pękało w szwach. Sentyment. - Odgarnęła z twarzy grzywę czarnych jak heban włosów i wyjęła ze swojego ciemnofioletowego płaszczyka jedwabną chusteczkę, którą otarła załzawione od kataru oczy.
 - No już dobrze. Po prostu chcę, żebyś szybko wyzdrowiała. - Chłopak objął ją w talii i poprowadził ku ulicy głównej.
 - Tak, ja też. Nie chcę na planie kichać po co drugim słowie - westchnęła.
 - Racja, Taylor byłby niepocieszony. - Uśmiechnął się szyderczo, a dziewczyna stłumiła wybuch śmiechu i, przywróciwszy powagę na swą nieskazitelną twarz, uderzyła go lekko pięścią w ramię, po czym stwierdziła głośno:
 - To nie było śmieszne.
 - Owszem, było. Ale nie dąsaj się.
  Doszli do ruchliwej drogi oświetlonej kolorowymi neonami sklepów, licznymi latarniami i reflektorami przejeżdżających obok samochodów. Panowało między nimi milczenie, dopóki nie stanęli pod szklanym baldachimem hotelu Sofitel. Wtedy to ciemnowłosy stanął przed nią i chwycił jej dłonie w swoje.
 - Jak długo będzie jeszcze trwał ten remont? – zapytał, przyglądając się z rozbawieniem jak ich palce splatają się nie
 - Pan McCorney mówi, że jeszcze tylko tydzień.
 - Okay. Ale zmykaj już, masz się wygrzewać w łóżku.
 - Tak jest, panie kapitanie. - Roześmiała się. - Ale najpierw idę do apteki.
 - O nie, nie.
 - Przecież to na przeciwko! - zaperzyła się.
 - Daj tą receptę, kupię ci.
 - Ok, ale ja idę z tobą. - Z jej twarzy nie schodził uśmiech, który powiększył się jeszcze bardziej na widok jego groźnej miny. Chłopak ostrożnie, ale i zręcznie włożył rękę do kieszeni jej płaszcza i wyciągnął biały papier. Zaczął się oddalać tyłem, posyłając swej ukochanej triumfalny uśmiech. Chciała za nim pobiec, lecz nie miała siły. Patrzyła bezwiednie, pochłaniając wzrokiem każdy jego ruch.
 - NICK! - wyrwało się z krtani brązowookiej, gdy wszedł na jezdnię, wciąż patrząc na nią, a z prawej strony z zadziwiającą prędkością nadjechał samochód, a przerażający pisk opon dotarł do jej uszu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz